niedziela, 20 lipca 2014

To nie jest dom moich snów

12-19/07/2014

ość już mam tego biwakowania przy wieży. Przestało mnie to bawić i stawało się ostatnimi czasy coraz bardziej uciążliwe.  Zwłaszcza w corocznych pierwszych tygodniach sezonu od-budowy, kiedy nocą wciąż potrafi być naprawdę zimno.
Poza tym namiot nagle musiał wyjechać na zasłużone wakacje po Europie. Wszystko to sprawiło, że na kilka dni przed planowanym wyjazdem do Dalkowa uświadomiłem sobie, że namiot to nie jest dom moich snów.


Zupełnie niedawno uświadomiłem sobie też, że jednak ani tym, ani też kolejnym razem nie uda mi się jeszcze zrobić już wszystkiego z wieżą, zaparzyć dobrej kawy i wyglądać na zewnątrz stojąc przy oknie. 
Rozpaczliwie potrzebowałem domu tymczasowego.


Nie takiego, który wlókłbym ze sobą za każdym razem a takiego, który czekałby na miejscu.
Ten kolejny jeszcze jeden raz przytargałem se sobą na prawdę lux przyczepę kempingową Niewiadów. Warunki o niebo lepsze niż w namiocie. Nie ma w ogóle do czego porównywać. Ale to jednak wciąż kłopot wożenia ze sobą domu niemalże na plecach a ja ani do tego nie jestem przystosowany ani też nie lubię wszelkiego rodzaju przyczep, naczep i innych zaczep na, czy też za samochodem.

Długo się nie zastanawiając wcieliłem w życie Mickiewiczowskie "Mierz siły na zamiary" i przepełniony duchem romantyzmu porwałem się po raz kolejny z motyką na słońce ale z ufnością we własne siły i pomoc dobrych ludzi.
I się nie zawiodłem!
Miałem trochę materiału w postaci żerdzi z czasów budowy rusztowania:


Więc je okorowałem:



Było też wiele innych materiałów, które dostałem od ojca (dzięki tato) i moich sąsiadów z Dalkowa, którym korzystając z okazji również bardzo dziękuję. Sporo materiałów trzeba też było po prostu kupić.
Tak zaczął się realizować romantyczny plan budowy mojego pierwszego w Dalkowie a'la szachulcowego domku.
Przepoczwarzyłem się zatem w geodetę i pokroiłem kawałek działki wg tego, co przy dobrych wiatrach mogło się udać zrobić.


Za piękne pokrojenie moich żerdzi sosnowych stokrotne dzięki dla pana R. z Gaworzyc.


Sam sobie posmarowałem belki sosnowe czymś tam do więźb dachowych:




Stopy fundamentowe odlałem w tak zwanym międzyczasie popołudniowej sielanki niedzielnej.


I od poniedziałku sprawy potoczyły się w tempie godnym samego środka lata czyli w atmosferze dobrej zabawy, żniw, much końskich a dzięki tym ostatnim dość szybkiego tempa pracy:




Tak minął poniedziałek, dzień trzeci:


Żniwa w Dalkowie rozkręcają się na dobre. W samej wsi wycięto kapustę. Woń rozkładających się resztek liści kapusty przypomniała mi stare dobre lata dzieciństwa. Przyszedł czas na rzepak, który wyjątkowo dobrze obrodził tego roku. Podobnie było z pszenicą i muchami końskimi. 


Ten urodzaj obfitości wprost przełożył się na bardzo dobre tempo pracy.



Chwilę później byłem już na dachu swojego własnego domku w Dalkowie.





Franek (dobry znajomy z Dalkowa), oprócz tego, że naprawdę zna się na wszystkim, zna się też na specjalnych konstrukcjach, w których wykorzystuje się materiały nietypowe. To bardzo cenna wiedza!




Teraz, kiedy piszę, przypominają mi się z dzieciństwa programy Adama Słodowego To on, zaraz po moim ojcu i dziadku uczył mnie wprost z telewizorni, jak obchodzić się z drewnem.




Tak upłynął piątek, dzień siódmy. Kiepsko trafiłem, bo odpoczynek planowany był wciąż dopiero na niedzielę;)






W planach jest jeszcze ocieplenie, oczyszczenie drzwi z farby i zabezpieczenie, zrobienie komina i wycięcie otworu na drugie okno (od strony południowej) i wyposażenie wnętrza w niezbędności. To wszystko następnym razem. 
Wtedy, jak sądzę uda się zrobić już naprawdę wszystko....co dotyczy nowego domku przy wieży.


niedziela, 6 lipca 2014

Włócznia

27-29/06/2014

ażni są oboje. I wieża i bluszcz. Jednakże dla idealnej symbiozy pomiędzy wieżą a bluszczem potrzeba przywrócić odpowiednie proporcje pomiędzy nimi. Potrzeba trochę więcej wieży a trochę mniej bluszczu;). Taki jest plan od-budowy. I tego się trzymam. 


Przywiozłem i pobudowałem rusztowanie dla wzmocnienia tempa pracy (precyzyjne wypoziomowanie pierwszego przęsła rusztu, to absolutna podstawa przy takich wysokościach). Tak w każdym razie wyglądało to w teorii, bo w praktyce nie do końca. Podczas wznoszenia rusztu (zwanego warszawskim) nadziałem się najpierw na jedno, a później drugie zupełnie niezapowiedziane, świetnie zakamuflowane w bluszczu gniazdo os.
Osy są bardzo dobrze zorganizowane. Tak w zasadzie jak pszczoły z tym wyjątkiem, że może trochę mniejszy z nich pożytek. Gniazdo os nigdy nie pozostaje zupełnie puste! Strażnicy na wszelki wypadek pozostają w ciągłej gotowości do obrony gniazda. No i ja się z nimi spotkałem montując ostatnie niemal przęsło rusztowania na wysokości jakichś 7 metrów nad ziemią. Strażnicy zareagowali w imponującym tempie. Taki jak ten ból pamiętałem z dzieciństwa, bo wtedy dużo czasu spędzałem w tego typu miejscach. Trzeba przyznać, że boli bardziej, niż po ukąszeniu pszczoły ...ale za to nie puchnie;)


Na koniec, kiedy opadł już kurz po stoczonej walce jedna rzecz zwróciła moją uwagę, a mianowicie fakt, że osy wciąż "kręciły się" wokół mnie przysiadając raz po raz na drewnianych żerdziach rusztowania. Zastanawiałem się, czy są aż tak bardzo pamiętliwe i szukają okazji do odwetu? Sama tylko możliwość skrzętnie opracowywanej zemsty trochę mnie dekoncentrowała. Dopiero w domu, kiedy zasięgnąłem wiedzy fachowej, zrozumiałem o co w tym wszystkim chodziło. Osy, po jakichś dwóch godzinach rozpoczęły po prostu budowę kolejnego gniazda. Dla zainteresowanych dodam tylko (o czym sam wcześniej nie wiedziałem), że osy swoje gniazda budują z mieszanki wydzieliny, którą produkują gruczoły owada i wierzchniej warstwy kory miękkiego drewna. Dokładnie takiego, jakiego użyłem do budowy rusztowania tj. sosny zwyczajnej. One po prostu zajęte swoimi zadaniami, zwyczajnie zbierały materiał do od-budowy. Teraz rozumiem dlaczego wybrały tak osobliwe miejsce do budowy gniazda , jak sąsiedztwo mojej wieży to przez korę miękkiego drewna. 
Po raz kolejny przekonałem się, że te niepokojące hordy komarów w wieczornej porze to żaden problem. Przecież może być znacznie gorzej:)
Pewna kobieta powiedziała, że komary denerwują ją bardzo, ale nie może ich zabijać, bo przecież w nich płynie jej krew;)!

Oba gniazda pochłonęły trochę mojego cennego czasu, ale i tak kolejny kawałek w przywracaniu odpowiednich proporcji został osiągnięty.


Ponoć mężczyzna z czasów świetności staruszki wieży do lekarza zwracał się dopiero wtedy, kiedy kawałek włóczni przeszkadzał mu w spaniu;) I ja postanowiłem z kilku ukąszeń ceregieli wielkich nie robić. Rano i tak już tylko zmęczone pracą mięśnie mnie bolały.