ość już mam tego biwakowania przy wieży. Przestało mnie to bawić i stawało się ostatnimi czasy coraz bardziej uciążliwe. Zwłaszcza w corocznych pierwszych tygodniach sezonu od-budowy, kiedy nocą wciąż potrafi być naprawdę zimno.
Poza tym namiot nagle musiał wyjechać na zasłużone wakacje po Europie. Wszystko to sprawiło, że na kilka dni przed planowanym wyjazdem do Dalkowa uświadomiłem sobie, że namiot to nie jest dom moich snów.
Zupełnie niedawno uświadomiłem sobie też, że jednak ani tym, ani też kolejnym razem nie uda mi się jeszcze zrobić już wszystkiego z wieżą, zaparzyć dobrej kawy i wyglądać na zewnątrz stojąc przy oknie.
Rozpaczliwie potrzebowałem domu tymczasowego.
Nie takiego, który wlókłbym ze sobą za każdym razem a takiego, który czekałby na miejscu.
Ten kolejny jeszcze jeden raz przytargałem se sobą na prawdę lux przyczepę kempingową Niewiadów. Warunki o niebo lepsze niż w namiocie. Nie ma w ogóle do czego porównywać. Ale to jednak wciąż kłopot wożenia ze sobą domu niemalże na plecach a ja ani do tego nie jestem przystosowany ani też nie lubię wszelkiego rodzaju przyczep, naczep i innych zaczep na, czy też za samochodem.
Długo się nie zastanawiając wcieliłem w życie Mickiewiczowskie "Mierz siły na zamiary" i przepełniony duchem romantyzmu porwałem się po raz kolejny z motyką na słońce ale z ufnością we własne siły i pomoc dobrych ludzi.
I się nie zawiodłem!
Miałem trochę materiału w postaci żerdzi z czasów budowy rusztowania:
Więc je okorowałem:
Było też wiele innych materiałów, które dostałem od ojca (dzięki tato) i moich sąsiadów z Dalkowa, którym korzystając z okazji również bardzo dziękuję. Sporo materiałów trzeba też było po prostu kupić.
Tak zaczął się realizować romantyczny plan budowy mojego pierwszego w Dalkowie a'la szachulcowego domku.
Przepoczwarzyłem się zatem w geodetę i pokroiłem kawałek działki wg tego, co przy dobrych wiatrach mogło się udać zrobić.
Za piękne pokrojenie moich żerdzi sosnowych stokrotne dzięki dla pana R. z Gaworzyc.
Sam sobie posmarowałem belki sosnowe czymś tam do więźb dachowych:
Stopy fundamentowe odlałem w tak zwanym międzyczasie popołudniowej sielanki niedzielnej.
I od poniedziałku sprawy potoczyły się w tempie godnym samego środka lata czyli w atmosferze dobrej zabawy, żniw, much końskich a dzięki tym ostatnim dość szybkiego tempa pracy:
Tak minął poniedziałek, dzień trzeci:
Żniwa w Dalkowie rozkręcają się na dobre. W samej wsi wycięto kapustę. Woń rozkładających się resztek liści kapusty przypomniała mi stare dobre lata dzieciństwa. Przyszedł czas na rzepak, który wyjątkowo dobrze obrodził tego roku. Podobnie było z pszenicą i muchami końskimi.
Ten urodzaj obfitości wprost przełożył się na bardzo dobre tempo pracy.
Chwilę później byłem już na dachu swojego własnego domku w Dalkowie.
Teraz, kiedy piszę, przypominają mi się z dzieciństwa programy Adama Słodowego. To on, zaraz po moim ojcu i dziadku uczył mnie wprost z telewizorni, jak obchodzić się z drewnem.
Tak upłynął piątek, dzień siódmy. Kiepsko trafiłem, bo odpoczynek planowany był wciąż dopiero na niedzielę;)
W planach jest jeszcze ocieplenie, oczyszczenie drzwi z farby i zabezpieczenie, zrobienie komina i wycięcie otworu na drugie okno (od strony południowej) i wyposażenie wnętrza w niezbędności. To wszystko następnym razem.
Wtedy, jak sądzę uda się zrobić już naprawdę wszystko....co dotyczy nowego domku przy wieży.