piątek, 23 października 2015

tekst pełen napięcia

21/10/2015


końcu Staruszka Wieża ma swój prąd! Czasami, gdy na coś czeka się (z różnych względów) tak długo, że aż czasem wydaje się, że to nie nastąpi już nigdy, to taka wiadomość staje się bardzo elektryzująca.



A to już przyłącze wewnętrzne w starej - nowej skrzynce rozdzielczej:


Naelektryzowani tym wydarzeniem przy świetle lampy budowlanej pracowaliśmy przy odbudowie kolejnej krążyny i jednego z okien pierwszego piętra do późnych godzin wieczornych.


poniedziałek, 12 października 2015

Hocki-klocki o pogodzie

12/10/2015 

inął kolejny międzyczas budowlanej walki wręcz o ponowny renesans dla Staruszki Wieży. Jej wiek sędziwy, więc chwieje się w tę i we wte z lekka od czasu do czasu. 


Liczę jednak, że to już bardziej Jej rześkie podskoki niż kolejne utyskiwania na trudny swój los.
Szkoda tylko, że pogoda zmienna taka, ...jak pogoda. 

Na mrozy byłem jakoś tam przygotowany. Na ten czas zaplanowałem rozgrzewkę z pionowaniem ściany północnej. Ale nadciągają jakieś totalne deszcze albo kolejna mrzonka o nich. Oby, choć tym razem chyba coś jest na rzeczy, bo ma padać prawie tydzień. Ciężko się będzie pogodzie wyłgać z czegoś takiego. Nie tym razem. Tym razem chyba jednak nas ochlapie

Poza tym sprawa pionowania ściany północnej miała jednak nastąpić po wymurowaniu zachodniej na odpowiednią wysokość, żeby można było uwolnić linę stalową i przede wszystkim tirfor, który od dłuższego czasu skutecznie odciąga uwagę ściany zachodniej od tego, co dzieje się w środku wieży;).





 
W oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji jutro rozpoczynają się pierwsze przewierty przez mury kotwiące ściany z wieńcem, którego odlew nieco zaczyna się opóźniać, ale Staruszka czekała jakieś 50 lat, to może poczeka jeszcze chwilę.
Ostatnio zauważyłem, że w swoich nadziejach jest znacznie mniej niecierpliwa ode mnie.


A pogoda dzisiaj przez cały dzień była mniej więcej taka:

 Walka o ogień, coby nie zamarznąć!

poniedziałek, 5 października 2015

Od zmierzchu do świtu

05/10/2015

statnio właściwie tylko od zmierzchu do świtu nie pracujemy w Dalkowie. Poza sobotami i niedzielami oczywiście, kiedy to budowa jest zamknięta. Trzeba mieć w końcu też kiedy odpocząć, żeby po każdym weekendzie móc znów zacząć walkę z zaniedbaniami (jak to ładnie ujął ostatnio Grzegorz) społeczno - systemowymi. Muszę przyznać, że jestem zmęczony i tak,. jak w latach poprzednich z niecierpliwością raz w miesiącu jechałem dać sobie w kość w Dalkowie, tak teraz entuzjazm w ostatnim czasie trochę opadł. Na pewno na tyle, żeby nie mieć już niemalże na nic sił poza tym kieratem. Pocieszam się, że już wkrótce zima i wtedy odpocznę tak naprawdę. Przynajmniej od pracy fizycznej.
Ostatnimi czasy wracam do domu widząc taki mniej więcej obrazek:


A w tak zwanym międzyczasie dzieje się tyle w sprawie odbudowy krążyny, że postępy wyglądają mniej więcej tak:


To co właściwie po niej pozostało, to kikuty sterczące (przy odrobinie szczęścia) na kilkanaście centymetrów ze ściany, w której to powinny jednak porządnie siedzieć.


Żeby uzyskać taki efekt, jak wyżej, trzeba, ze względu na słabe w tym miejscu mury, traktować Staruszkę delikatnie.
Cała akcja kotwienia nowych cegieł w miejscu starych, wyrwanych i poszczerbionych wygląda mniej więcej jak wizyta w gabinecie dentystycznym. Z tym, że ten pacjent, jak go zaboli, może porządnie oddać. 
Taki gruby mur w tym miejscu ma akurat, po wyciągnięciu cegły do wymiany, mniej niż 20 cm grubości:


...a nad nim, wyglądający, jak dziecko dr'a Jekyll'a słup połatany, popodciągany i podparty w kilku miejscach słup ze ścianą.


Ta część zabawy w odbudowę, jak się okazało właśnie teraz, nagle przestała być zabawna. Dużo czasu zajęła mi wymiana kikutów tych kilkunastu newralgicznych cegieł amputowanych przed laty, kiedy to  sklepienia wraz z dachem "na plecach" zawaliły się do piwnicy.



Ukierunkowanie w pracy musi być. Jak widać, pnę się po kolejnych szczeblach  w górę na miejsce pracy, czyli prawidłowo i zgodnie z nurtem;)


Wymiana niektórych cegieł, kończyła się czasami tak, jak na załączonym obrazku, a więc szlifowaniem jej z każdej niemal strony, żeby pasowała do szczeliny po mozolnie wydłubanej pozostałości po poprzedniczce. Teraz doceniłem prawdziwe dobrodziejstwo techniki - szlifierkę kątową, która zaoszczędziła mi wiele godzin czasu pracy.



Co drugą warstwę cegieł pakowałem pręt zbrojeniowy, żeby wzmocnić okrężynę przed czekającym ją wysiłkiem dźwigania murowanego słupa, który niebawem, po liftingu i rozebraniu podpór spod canoe, będzie się na niej opierał.





Zagrożenie wydaje się być na tym etapie zażegnane. Kolejny ciężki moment będzie dopiero, jak zaczniemy szyć pęknięcia muru od strony zewnętrznej.


Praca wróciła na nieco spokojniejsze tory.
A tu mur i warsztat na wysokości w marsjańskim pyle poszlifierkowym.


I ostatnia prosta a raczej łuk zamykający krążynę od drugiej strony:




Tu krążyna i mur od strony zewnętrznej podczas wznoszenia:





I jeszcze kropka nad "i":




Ufff, another happy landing





Zarówno zmierzch jak i świt są wyjątkowo piękne jesienią. To chyba jedyna zaleta (jak dla mnie, człowieka sowy) tak wczesnego, codziennego wstawania;)