bróbką skrawaniem, tak, jak i całą resztą prac, których dotychczas podejmowałem się w Dalkowie, nigdy wcześniej się nie parałem.
Wszystko po raz pierwszy z prostego powodu - fachowych ekip za normalne pieniądze jak na lekarstwo.
O tym, jak daleko od szosy trzeba szukać dobrej ekipy wiem i z własnego, ale i z doświadczenia wielu towarzyszy niedoli budowlanej.
Więc i tym razem po uprzednim wyrysowaniu projektu, razem z Andrzejem, z którym w zeszłym roku odbudowywaliśmy narożnik Staruszki, zabraliśmy się do realizacji, tego co już w założeniu nie było proste. Zwłaszcza, że w ogóle nie zamierzałem sam się za to zabierać. Ale mniejsza o to.
Popełniłem projekt dachu, który właśnie zaczyna nabierać rumieńców.
Zaczęło się tak:
Dłubanina po pierwszych kilkunastu godzinach obmiarów, przymiarek zaczęła przynosić efekty.
Powstał pierwszy wiązar, tzw: "matka" albo bardziej fachowo "matryca".
Gotowe wiązary we czterech chłopa wrzucaliśmy na murłatę. Później znowu przymiarki, domiarki i różne docinki.
Piony, poziomy, poziomy i piony
I jest!
Jak
widać wszystko dzieje się pod czujnym okiem Staruszki Wieży, która,
choć czuje się nieco zaniedbywana, wciąż akceptuje obecny bieg wydarzeń,
bo jak stwierdziła: "chciałaby obracać się w odpowiednim towarzystwie"
Zupełnie nie rozumiem, o co Jej chodzi. W końcu sama też nie ma dachu nad głową, ale niech jej będzie;)
Każdy kolejny wiązar stawał się cięższy od poprzedniego. Zupełnie jak każdy kolejny rok zmagań z całym tematem Dalkowskiej wieży mieszkalnej.
Wszystko wciąż na etapie mocno rozwojowym i póki co nic się nie kończy - wszystko się zaczyna.
Wciąż żywię się nadzieją, że któregoś dnia zobaczę koniec tej przygody. I że ten koniec będzie wyglądać dokładnie tak, jak wyobraziłem sobie to wszystko pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałem.
Wciąż żywię się nadzieją, że któregoś dnia zobaczę koniec tej przygody. I że ten koniec będzie wyglądać dokładnie tak, jak wyobraziłem sobie to wszystko pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałem.