31/12/2017
ależało mi bardzo, żeby zdążyć z tym postem przed północą. Północ już za chwilę, więc będę musiał go opublikować na roboczo, tj. w trakcie pisania. Będę aktualizował swojego sylwestrowego posta w trakcie nocy i jutro, kiedy to mam nadzieję go skończyć. A że chyba mało kto wpadłby na to, żeby teraz siedzieć w internecie, sądzę, że mogę pisać swobodnie, zmieniać, kasować i znowu zmieniać i nikomu nie będzie to przeszkadzało.
A więc wszystko zaczęło się od tego, że (mniej więcej rok temu) właściwie to stałem się drzewem.
Drzewem, któremu stan skostnienia nie pozwalał na żaden ruch. Ja po prostu stałem jak wryty. Nie potrafiłem zrobić kroku,zgiąć ręki, usiąść ani nawet mrugnąć okiem. Jedyne, co mogłem, to uśmiechać się ... wbrew okolicznościom!
Wokół mnie działy się rzeczy, na które teoretycznie mógłbym mieć wpływ, ale z uwagi na stan i materię, w jakich byłem uwięziony, nie mogłem w żaden sposób reagować.
Stałem jedynie, jak wryty i tylko uśmiechem dawałem zewnętrzne oznaki życia i tak właśnie komunikowałem się ze światem.
Pierwsi z pomocą przyszli mi moi najbliżsi. Franio i Stasio widząc, co się dzieje ostro zabrali się za budowę naszego domu (który ma stanąć tuż obok Staruszki Wieży) licząc, że to podtrzyma mnie na duchu i wyzwoli z uwierającego zniewolenia.
Prace postępowały i wszystko wskazywało na to, ze chłopcy wyjątkowo szybko poradzą sobie ze stojącym przed nimi zadaniem. Na zmianę, bez wytchnienia prowadzili akcję rozbiórki zmurszałych i osłabionych murów starego domu.
Praca postępowała, ale dzień powoli chylił się ku końcowi.
Franio widział, że tym sposobem szybko tego nie uda się ogarnąć. Wykonał zatem jeden telefon i ... nagle sprawy przybrały zupełnie inny obrót.
Pojawiła się mama. W tak doborowym towarzystwie praca chłopców postępowała błyskawicznie i w krótkim czasie ruina zniknęła aby niebawem zamienić się w prawdziwą budowę nowego domu.
Ja - drzewo, patrzyłem na to wszystko i w swojej bezradności stałem uśmiechając się rytualnie. Wewnątrz gotowałem się jednak z niemocy i poczucia niesprawiedliwości, że ja tu taki bezsilny stoję-jak wryty, z wytrzeszczonymi oczami i błędnym uśmiechem, a inni tak ciężko pracują.
Dlaczego właściwie stałem się drzewem?
Skąd ten stan osłupienia i skostnienia?
Otóż zostałem zaklęty w drzewo przez króla panującego w okolicy.
Któregoś dnia, zupełnie nieoczekiwanie, podczas zimowej biesiady, gdy już każdy zajmował swoje miejsce za stołem, ujrzano wchodzącego króla, którego wcale na biesiadę nie zaproszono, bo od dawna już nie opuszczał swojego pałacu. Położyliśmy przed nim nakrycie i zaprosiliśmy do stołu. Podczas biesiady król niesiony nieskrywanym samozachwytem począł rozprawiać o swojej hojności i roztaczać wizję pomocy przy odbudowie Staruszki Wieży.
Niestety już następnego dnia okazało się, że król najprawdopodobniej wziął nas za biesiadników, przy których sam niewiele zyska i wszystkie złożone przez siebie obietnice porzucił, zamykając się ponownie w swoim pałacu. Pozostał głuchy na niedolę swoich poddanych, a ci nie lada mieli trosk związanych z postępkami jego służby. Ta zaś wyrządzała dużo zła i nam i innym okolicznym poddanym. Upłynął rok bez mała, kiedy to niesprawiedliwością znużeni zaczęliśmy buntować się przeciwko cynicznie przywoływanej przez króla ochronie dobra publicznego, którą to król się wysługiwał jednocześnie otaczając się na dworze jedynie tymi, dzięki którym mógł się wzbogacić. Kluczem do jego bogactwa stało się takie sprzężenie lokalnych możnych, by właściwie nie było wyboru. Tak to władca zapewniał sobie kontynuację zasiadania na tronie. Kiedy usłużni władcy lokaje tak już folgowali sobie, że przyprawiali tym wszystkich o ciągły ból głowy - jego wysokość obwieścił, że nie jest od pilnowania lokalnego biznesu ...tak, jakby ktoś spoza układu z królem mógł tam na pałacach cokolwiek zrobić. Mikstura szeregu lat pełnej władzy i poczucia bezkarności i dopracowanej do perfekcji fałszywie grzecznej arogancji stała się nie do zniesienia. Doszło do ostatecznej konfrontacji z królem, który w szale przepełnionym pychą, wspomagany przez usłużnych mu magów rzucił zaklęcie. Stanąłem w miejscu z poczuciem bezsilności i całkowitej niemocy działania. Czułem, jakbym miał przed sobą mur. Mur nie do sforsowania, nie do przeskoczenia. Osłupiałem!
Tak oto zaczęło działać owo zaklęcie ostatecznie zamieniając mnie w drzewo - nieruchome, skostniałe, głuche, ale nie bez ducha.
Jak pisał Peter Wohlleben, cyt. "...w lesie wśród drzew dzieją się zdumiewające rzeczy. Drzewa porozumiewają się ze sobą i z oddaniem troszczą się o swe potomstwo oraz pielęgnują starych i chorych sąsiadów, są drzewa które doświadczają wrażeń, mają uczucia i pamięć."
Tego i ja doświadczyłem będąc drzewem. To zdumiewająco fascynujące, jakiej życzliwości i pomocy doświadczyłem od moich drzew sąsiadów, tych zupełnie bliskich, jak i nieco oddalonych od naszej enklawy.
To od nich właśnie dowiedziałem się, że odrzucając złość i poczucie krzywdy a w to miejsce przyjmując miłość uda mi się odczynić zaklęcie. Pewnej nocy, stałem już pogodzony ze swym losem, wciąż zaklęty w drzewo doświadczyłem niezwykłego stanu. Wróciłem do swojej pierwotnej postaci - znów byłem sobą. Zacząłem więc niezwłocznie pracować przy budowie domu, aby wesprzeć pomagających mi najbliższych.
Niestety z nastaniem dnia zaklęcie wróciło i znów byłem drzewem. Rankiem, kiedy moi chłopcy przybyli na budowę, znaleźli mój sweter, pozostawiony po nocnej pracy.
Od tej pory wracałem do swej ludzkiej postaci każdej nocy. Prace niezwykle przyspieszyły. Za dnia powstawało pokrycie dachu tajemniczego budynku tuż obok wieży a nocą rosły mury domu.
Skąd ten stan osłupienia i skostnienia?
Otóż zostałem zaklęty w drzewo przez króla panującego w okolicy.
Któregoś dnia, zupełnie nieoczekiwanie, podczas zimowej biesiady, gdy już każdy zajmował swoje miejsce za stołem, ujrzano wchodzącego króla, którego wcale na biesiadę nie zaproszono, bo od dawna już nie opuszczał swojego pałacu. Położyliśmy przed nim nakrycie i zaprosiliśmy do stołu. Podczas biesiady król niesiony nieskrywanym samozachwytem począł rozprawiać o swojej hojności i roztaczać wizję pomocy przy odbudowie Staruszki Wieży.
Niestety już następnego dnia okazało się, że król najprawdopodobniej wziął nas za biesiadników, przy których sam niewiele zyska i wszystkie złożone przez siebie obietnice porzucił, zamykając się ponownie w swoim pałacu. Pozostał głuchy na niedolę swoich poddanych, a ci nie lada mieli trosk związanych z postępkami jego służby. Ta zaś wyrządzała dużo zła i nam i innym okolicznym poddanym. Upłynął rok bez mała, kiedy to niesprawiedliwością znużeni zaczęliśmy buntować się przeciwko cynicznie przywoływanej przez króla ochronie dobra publicznego, którą to król się wysługiwał jednocześnie otaczając się na dworze jedynie tymi, dzięki którym mógł się wzbogacić. Kluczem do jego bogactwa stało się takie sprzężenie lokalnych możnych, by właściwie nie było wyboru. Tak to władca zapewniał sobie kontynuację zasiadania na tronie. Kiedy usłużni władcy lokaje tak już folgowali sobie, że przyprawiali tym wszystkich o ciągły ból głowy - jego wysokość obwieścił, że nie jest od pilnowania lokalnego biznesu ...tak, jakby ktoś spoza układu z królem mógł tam na pałacach cokolwiek zrobić. Mikstura szeregu lat pełnej władzy i poczucia bezkarności i dopracowanej do perfekcji fałszywie grzecznej arogancji stała się nie do zniesienia. Doszło do ostatecznej konfrontacji z królem, który w szale przepełnionym pychą, wspomagany przez usłużnych mu magów rzucił zaklęcie. Stanąłem w miejscu z poczuciem bezsilności i całkowitej niemocy działania. Czułem, jakbym miał przed sobą mur. Mur nie do sforsowania, nie do przeskoczenia. Osłupiałem!
Tak oto zaczęło działać owo zaklęcie ostatecznie zamieniając mnie w drzewo - nieruchome, skostniałe, głuche, ale nie bez ducha.
Jak pisał Peter Wohlleben, cyt. "...w lesie wśród drzew dzieją się zdumiewające rzeczy. Drzewa porozumiewają się ze sobą i z oddaniem troszczą się o swe potomstwo oraz pielęgnują starych i chorych sąsiadów, są drzewa które doświadczają wrażeń, mają uczucia i pamięć."
Tego i ja doświadczyłem będąc drzewem. To zdumiewająco fascynujące, jakiej życzliwości i pomocy doświadczyłem od moich drzew sąsiadów, tych zupełnie bliskich, jak i nieco oddalonych od naszej enklawy.
To od nich właśnie dowiedziałem się, że odrzucając złość i poczucie krzywdy a w to miejsce przyjmując miłość uda mi się odczynić zaklęcie. Pewnej nocy, stałem już pogodzony ze swym losem, wciąż zaklęty w drzewo doświadczyłem niezwykłego stanu. Wróciłem do swojej pierwotnej postaci - znów byłem sobą. Zacząłem więc niezwłocznie pracować przy budowie domu, aby wesprzeć pomagających mi najbliższych.
Niestety z nastaniem dnia zaklęcie wróciło i znów byłem drzewem. Rankiem, kiedy moi chłopcy przybyli na budowę, znaleźli mój sweter, pozostawiony po nocnej pracy.
Po tym, że sweter był idealnie dopasowany kolorystycznie do barwy pustaków dzieci poznały w nim swojego ojca;) To przywróciło wszystkim nadzieję, że cud jest możliwy! Szczęśliwy Franio z nadzieją zaczął spoglądać w przyszłość:
Od tej pory wracałem do swej ludzkiej postaci każdej nocy. Prace niezwykle przyspieszyły. Za dnia powstawało pokrycie dachu tajemniczego budynku tuż obok wieży a nocą rosły mury domu.
Z upływem czasu pojawiało się wokół coraz więcej życzliwości, pomocy i dobra, przez co zaklęcie coraz bardziej słabło.
Aż pewnego dnia, kiedy do Dalkowa zawitał Piotr z Londynu, swoim bezinteresownym zaangażowaniem i pasją, ostatecznie zdjął okrutną klątwę rzuconą na mnie przez złego króla.
Staliśmy obaj patrząc, jak opary zaklęcia ulatują w górę.
W tej samej chwili nad Wieżą znowu zaświeciło słońce.
Wieża z lotu drona
I choć wciąż przeciwności na drodze jeszcze wiele, to jednak znowu ostatecznie zatryumfowało dobro a ja będąc już wreszcie znowu w pełni sił zdołałem jeszcze zająć się zabezpieczeniem Staruszki na kolejną zimę.
Ps.
Wszystkich, którzy w ciągu tego całego, trudnego dla nas, minionego już roku martwili się o nas przepraszam za moje milczenie a w nowym roku życzę Wam wszystkim wszystkiego co dobre.