29/05-02/06/2013
Miniony wyjazd miał być, jak zwykle sielsko - relaksacyjny. Dla spotęgowania efektu sielskości postanowiłem spakować plecak, namiot, kuchenkę turystyczną, jeszcze kilka pomniejszych drobiazgów i rozbić obóz pod wieżą. Ech, pięknie, pomyślałem sobie. Już rysował się obraz, na którym po ciężkim dniu "relaksowania się" przy odgruzowywaniu wieży siedzę z wyciągniętymi nogami na wygodnym siedzisku przed ogniskiem ze wszystkimi temu towarzyszącymi "atrakcjami" cool-turalnego biwakowania.
Tak miało być. Zresztą, dlaczego nie, skoro tak było zawsze. No prawie zawsze.
Tym razem jednak od razu, kiedy dotarłem na miejsce, stan faktyczny wyprowadził mnie z błędu. Natychmiast dotarło do mnie, że sens przesłania w zwrocie Obi-Wan Kenobi'iego:
- który zawsze pobrzmiewał jakby echem w mojej głowie na krótko przed każdym wyjazdem, tym razem będzie miał szczególny sens. Rutyna przygotowań do poprzednich wyjazdów oraz to, że dotychczas niemal zawsze "Moc" była ze mną, w szczególności w aurze pogodowej wokół mnie sprawiła, że właściwe przestałem zabierać ze sobą kolejne pary "zapasowych" rzeczy. Brak kół ratunkowych czy jakichkolwiek innych zbędnych balastów były wygodne, bo ani pakowanie do wyjazdu ani przepowiadanie pogody nigdy jakoś nie były moją mocną stroną. A że często wrzucałem do bagażnika sporo przedmiotów, które często podczas wyjazdu się nie przydały, zaprzestałem ich pakowania. Zwłaszcza, że etap odgruzowywania wieży jest przecież tak przewidywalny, że nie ma się nad czym zastanawiać. Muszę też przyznać, że w sytuacjach nadzwyczajnych zawsze mogę liczyć na sąsiadów. To też trochę rozleniwia ale i pozwala tak po prostu wyjechać w drogę do Dalkowa ze wszystkimi tego konsekwencjami;)
Wróćmy jednak to rzeczywistości, która jak już wspomniałem była inna tym razem. Pierwsze przywitały mnie niewielkie owady, które posiadają niezwykły wręcz aparat gębowy - kłująco-ssący złożony z dwóch rurek.
Jedną wpuszcza nam pod skórę ślinę, drugą zaś wysysa krew. Taak, to oczywiście komar, choć wierzę, że nie musiałem tego mówić pisać, bo wszyscy od razu rozpoznali to bydle. Ich stado powitało mnie z nadmierną (moim zdaniem) gościnnością. Ostro ostatnio padało, więc oprócz stada bydlaków widok samej działki zaskoczył mnie jeszcze bardziej (przynajmniej na początku) bo wizualnie mogłem ocenić sytuację jeszcze z daleka. Nawet z bardzo daleka.
Zieleń wokół drogi dojazdowej prawie ją pochłonęła. Widok terenu wokół wieży był podobny.
Stado komarów zalegało w tych trawach i chwastach. Wszędzie!
Wszystko było dobrze aż do momentu, kiedy próbowałem stanąć w miejscu. Wtedy pojawiały się. Wszystkie. Musiały być bardzo stęsknione. W końcu nie było mnie kilka tygodni. Muszę przyznać, że to trochę kłóciło się z moim pierwotnym nastawieniem albowiem to we Wrocławiu nie mam czasu przystanąć w miejscu. Tutaj o co innego chodzi! Więc na początek musiałem oduczyć się wszystkiego czegom nauczył się dotychczas. Zwłaszcza, że kiedy zajrzałem do wnętrza wieży, widok osuniętego gruzu, który na nowo zasypał wejście do piwnicy, musiałem mocno zawalczyć o motywację do kontynuowania pracy z odgruzowywaniem. Ponoć nic dwa razy się nie zdarza!? A jednak. Na domiar tego w środku było mokro, wnętrze nagle porosło pokrzywą i wyglądało tak, że nie chciałem na to patrzeć.
Niech jeszcze i to! Niech jeszcze i to.
Myśli, które ogarnęły mnie wtedy odrzuciłem natychmiast! Częściowo dzięki komarom. Natychmiast też, bez zastanowienia, bez przystawania w miejscu zabrałem się do koszenia trawy i chwastów. Kosą ręczną, tradycyjnie, wygoliłem cały front, teren po bokach i w ten sposób miałem za sobą pierwsze nie planowane prace przygotowawcze. Wtedy jeszcze komary nie były mi obojętne. Liczyłem, że jak rozbiję namiot i rozpalę ognisko sprawy nabiorą innego kierunku. Namiot rozbijał się w tempie expresowym. Ognisko nie zgorzej i po jakimś czasie, z niewielkim poślizgiem siedziałem zadowolony na swoim zydelku na kolacji przy ognisku.
Komary poszły spać a ja wszech-ogarnięty atmosferą biwakowania do końca dnia bez kolejnych niespodzianek trwałem w atmosferze marzeń człowieka renesansu. Wreszcie mogłem przystanąć na trochę.
W tej krótkiej chwili wydawało mi się, że najgorsze mam już za sobą. W takiej błogiej nieświadomości zaległem w pewnym momencie w namiocie.
Kolejny dzień deszczowo opóźniał tempo pracy. Przestoje, posiedzenia w samochodzie i gdzie popadnie zaczynały wybijać mnie z rytmu pracy.
Widok przez okno samochodu podczas jednego z posiedzeń gdzie popadnie.
Okazało się, że pracuję w przerwach opadów deszczu. A kiedy deszcz nie padał natychmiast witały mnie wciąż, coraz to bardziej stęsknione komary. Tymi przejmowałem się już trochę mniej. Przerwy w opadach deszczu były zbyt cenne.
Tych cennych chwil ubywało jednak coraz bardziej. W międzyczasie zrobiło się trochę grząsko i bardziej mokro.
Deszczopad trwał już drugi dzień. Z małymi przerwami.
Kolejne wieczory straciły swój blask a druga noc była momentem zwrotnym całej wyprawy. Około północy namiot zaczął podsiąkać wodę. Wtedy to, pierwszy raz w historii moich wyjazdów pomyślałem, żeby zakończyć tę nierówną walkę.
Walkę z gruzem, z niepogodą, z deszczem co pięć minut a w przerwach z duchotą i takim zaduchem, że pociłem się jakbym mókł, z
błotem po kostki, z komarami, pszczołami, które nagle pojawiły się sporym rojem dość wysoko ale jednak ponad wejściem do piwnicy, z kleszczami, z niewygodnymi
gumowcami, które otarły mi tak stopy, że nie czułem już ukąszeń komarów, aż wreszcie ze spadającą wprost proporcjonalnie do upływu czasu
motywacją.
Wymieniłem wszystko? zaraz; aa... z przemoczonym ubraniem i rękawicami (wszystkimi jakie miałem - te nigdy nie wysychały) i z przesiąkającym namiotem. Pomyślałem o słowach Obi-Wan'a. Być może tym razem powinienem odpuścić. Tego wszystkiego jest zbyt dużo. Nie dam rady.
Wymieniłem wszystko? zaraz; aa... z przemoczonym ubraniem i rękawicami (wszystkimi jakie miałem - te nigdy nie wysychały) i z przesiąkającym namiotem. Pomyślałem o słowach Obi-Wan'a. Być może tym razem powinienem odpuścić. Tego wszystkiego jest zbyt dużo. Nie dam rady.
Zacząłem rozpatrywać dwie opcje; powrotu do domu po nocnym pakowaniu namiotu podczas trwania czegoś, co przypominało urwanie chmury a podjęciem próby eliminacji źródeł przecieków i nocowanie na miejscu.
Wtedy właśnie pojawił się mistrz Yoda*.
Ta rozmowa zmieniła wszystko!
...Skoncentruj
się! powiedział.
1:05:32:O nie,teraz nigdy już tego nie wyciągniemy.
1:05:39:Pewny jesteś tak. Dla
Ciebie coś zawsze jest niewykonalne.1:05:32:O nie,teraz nigdy już tego nie wyciągniemy.
Czy w ogóle słuchałeś, co do Ciebie mówiłem?
1:05:46:Mistrzu, przenoszenie kamieni, to jedno. A to jest co
innego.
1:05:49:Nie, nie jest inne. Inne jest tylko w Twoim umyśle.
Musisz zapomnieć, to czego się nauczyłeś wcześniej.
1:05:58:W porządku, spróbuje.
1:06:02:Nie! Nie próbuj. Zrób. Lub nie rób. Nie ma żadnego
próbowania.
1:06:53:Nie mogę. Jest tego za dużo.
1:06:57:Rozmiar nie ma znaczenia. Spójrz na mnie. Oceniasz mnie po
1:05:49:Nie, nie jest inne. Inne jest tylko w Twoim umyśle.
Musisz zapomnieć, to czego się nauczyłeś wcześniej.
1:05:58:W porządku, spróbuje.
1:06:02:Nie! Nie próbuj. Zrób. Lub nie rób. Nie ma żadnego
próbowania.
1:06:53:Nie mogę. Jest tego za dużo.
1:06:57:Rozmiar nie ma znaczenia. Spójrz na mnie. Oceniasz mnie po
wyglądzie,
prawda? Cóż
nie powinieneś. Moim sprzymierzeńcem
jest Moc. A to potężny sprzymierzeniec jest. Tworzy życie,
sprawia, że wzrasta. To energia otaczająca nas i łącząca
nas. Myślącymi istotami jesteśmy, nie tą surową masą.
Musisz czuć Moc otaczającą Cię. Tutaj, pomiędzy mną..
jest Moc. A to potężny sprzymierzeniec jest. Tworzy życie,
sprawia, że wzrasta. To energia otaczająca nas i łącząca
nas. Myślącymi istotami jesteśmy, nie tą surową masą.
Musisz czuć Moc otaczającą Cię. Tutaj, pomiędzy mną..
Tobą...drzewem...
skałą ... wszędzie!
Tak! Nawet pomiędzy tą ziemią, a tamtą wieżą.
1:07:49:Żądasz niemożliwego.
Tak! Nawet pomiędzy tą ziemią, a tamtą wieżą.
1:07:49:Żądasz niemożliwego.
...
1:09:34:Ja...
ja nie mogę uwierzyć.
1:09:38:To dlatego Ci się nie udało.
1:09:38:To dlatego Ci się nie udało.
Dalej wszystko potoczyło się w zupełnie odmiennym kierunku. Dokonałem wyboru. W strugach deszczu, w środku nocy, podczas ulewnego deszczu i ataku kąsających komarów udało mi się uszczelnić namiot. Przetrwałem noc. Następnego dnia pogoda wynagrodziła nieco moje starania. Udało się wysuszyć część ubrań, buty i ugotować pierwszy obiad "na gorąco".
A tak przy okazji, bluszcz po wiosennym strzyżeniu odrasta wspaniale. W całości pokrył się pięknymi zielonymi liśćmi, zupełnie jak przed rokiem tyle, że tym razem w nieco mniejszym bezładzie.
Coś nadzwyczajnego może mieć miejsce, pomyślałem. I wtedy dopiero rozpoczęło się robić ciekawie. Deszcz nie przestał padać, komary choć trochę odpuściły, wciąż były bardzo blisko, już do końca. Błoto, zaduch i brnięcie w błocie w gumowcach po kostki także. Ja jednak zupełnie niezależnie od tego robiłem swoje.
Gruz znikał, powstawał kolejny stos cegieł a "Moc"** przywracała ład w całej galaktyce, także w moim otoczeniu.
* Słowo Yoda pochodzi z sanskryckiego Yoddha – wojownik.
Yoda to jeden z bohaterów sagi Gwiezdnych wojen:
mierzący 0,66 m wzrostu, lecz nieprzeciętnie potężny zielonoskóry
Mistrz Jedi. Żył w ostatnim tysiącleciu istnienia Republiki. Jedi jego
czasów uważali go za jednego z najpotężniejszych i
najmądrzejszych członków Zakonu. Mimo niewielkiego wzrostu i
sędziwego wieku, jak większość Jedi, był niezwykle
wygimnastykowany i zręczny. Rekompensowało to jego niewielką siłę
fizyczną. Dowodził tego osiągając niezrównane zdolności w
sztuce Ataru, technice walki mieczem świetlnym wykorzystującą
akrobatykę i szybkość przeciwko sile. Do walki używał krótkiego
miecza świetlnego o zielonym ostrzu.
Pochodzenie Yody
okryte jest tajemnicą i nie wiemy nawet jak nazywała się rasa do
której należał. Znanych z imienia jest jeszcze czterech
przedstawicieli jego rasy, wszyscy silni Mocą: rycerz Jedi Minch,
mistrzyni Jedi Yaddle, mistrz Vandar Tokare i mistrz Oteg. Yoda
przyjął tytuł Wielkiego Mistrza Jedi, podobnie jak wiele lat
później Luke Skywalker.
ps.
I jeszcze obiecany ostatnio bonus w postaci zdjęcia dachówki z 1851 r. - roku pierwszej przebudowy dachu i gzymsu wieży.
Drugiej części historycznej dachówki jeszcze nie odnalazłem ale mam za to inne równie ciekawe odkrycia. Te są nawet starsze, bo pochodzą z czasów budowy wieży.
:) za komentarz niech posłuży cytat Pippi
OdpowiedzUsuń"Przecież nie będę z powodu byle deszczu zmieniać swoich planów!" (jakoś tak to było i chodziło o podlewanie kwiatków, w deszczu :)
...no i gdybyś się tak Pietrze nie kręcił to byś takiego błocka nie narobił!
Znaleziska fajowe, nie bez powodu cegłę średniowieczną współcześni nazywają "palcówką". Powinieneś teraz "odnaleźć" najprawdziwszą legendę o człowieku i wilczycy, która pożarła nieszczęsnego właściciela wieży! ...potemu warownia popadła w ruinę!
Właaaśnie! ...o człowieku i wilczycy. Czy to nie ta wilczyca, która później, kiedy odkryła, że ten pożarty właściciel był jedynym żywicielem rodziny, karmiła własną "piersią"(jedną z pięciu par) karmiła jego dwóch synów? ...będę musiał sięgnąć po materiały źródłowe i uzupełnić braki z historii staruszki wieży;). pozdrawiam,P.
UsuńNiezwykła determinacja :)
OdpowiedzUsuńŁączę się w bólu z nowym Luke Skywalkerem a mistrz Yoda to podstępna bestia nie śmiał wspomnieć że w
OdpowiedzUsuńObi-Wan Kenobi można nabyć pole siłowe pod nazwą "plandeka"skutecznie chroniącą naszego Sokoła Millennium przed wrogimi wodnymi meteorytami.:-)
Prawda! Zapomniałem, że kiedy wchodzę w ich pole siłowe muszę włączyć niwelatory. Ich statki były małe i omijały turbolasery. Włączyłem więc skaner, ale kiedy zobaczyłem, że jest ich zbyt dużo odpuściłem. Gwiazda Śmierci już planowała fetę z okazji zwycięstwa ale użyłem mocy i sprawy wróciły na właściwy tor;). Jutro kolejne przygotowania do kolejnego wyjazdu. Niech Moc będzie z Tobą!
UsuńDołączam do zdania mojego syna MR ,że masz niezwykłą determinację ale też cierpliwość. Ja też z tego korzystam i wiem że te "skarby"trzeba bardzo cenić i pielęgnować by długo trwały (do zakończenia remontu). Pomocne jest też wspracie tych "ważnych" dla nas ludzi. Ja się do nich nie zaliczam, ale z drugiej ławki podziwiam (ze zrozumieniem) i trzymam kciuki. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńW odpowiedzi posłużę się czymś pięknym i trafnym:
Usuń"Znad ciemnej rzeki"
Leopold Staff
Znad ciemnej rzeki wiatr przylata
I mglistych wspomnień woń przynosi.
Pamięć maluje przeszłe lata,
Jak raj anielski dawni Włosi.
Potem kask, miecz i pęd podróży,
Płomień na ostrzu smukłej dzidy,
Kiedy chadzałem w szatach burzy
I żeglowałem do Kolchidy.
Dzikie porywy i zapędy,
Zuchwałość butna i wyniosła...
Wreszcie manowce, winy, błędy
I połamane leżą wiosła.
W ruinach pająk sieci snuje,
Czas każe płacić wiosny długi.
Lecz nie żałuję, nie żałuję!
I wszystko spełniłbym raz drugi.
Bo coś w szaleństwach jest młodości,
Wśród lotu, wichru, skrzydeł szumu,
Co jest mądrzejsze od mądrości
I rozumniejsze od rozumu.
wieża mieszkalna w Dalkowie- jestem pod wrazeniem i o tym piszę :-)- zapraszam: www.lubin-nasza-przyszloscia.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń